You are on: NIECOdziennik muzealny – Bawarczycy w Ciechanowcu – fragment wspomnień Michała Starzeńskiego

NIECOdziennik muzealny – Bawarczycy w Ciechanowcu – fragment wspomnień Michała Starzeńskiego

Szukaj

NIECOdziennik muzealny – Bawarczycy w Ciechanowcu – fragment wspomnień Michała Starzeńskiego

Monday
28
February
2022

Muzeum Rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka w Ciechanowcu zamierza wydać drukiem wspomnienia Michała Hieronima Starzeńskiego (1757-1823 lub 1824). Autor w barwny sposób opisał wydarzenia rozgrywające się w państwie polsko-litewskim (głównie na trenie Podlasia) w epoce stanisławowskiej i pierwszych dekadach porozbiorowych. Niestety spisany w języku francuskim oryginał pamiętnika nie zachował się do naszych czasów. Przetrwały natomiast odpisy, udostępnione nam przez Bibliotekę Jagiellońską w Krakowie i Narodowe Archiwum Historyczne Białorusi w Grodnie. Z uwagi na swą wartość jako źródła historycznego, było kilka prób edytorskich wspomnień Starzeńskiego. Pierwsze z nich miały miejsce jeszcze przed I wojną światową, jednak do chwili obecnej nie opublikowano całości zapisków starosty brańskiego. Ciechanowieckie muzeum jako pierwsze podjęło się tego zadania. Pamiętniki ukażą się w latach 2022-2023 w dwóch tomach.

Poniżej prezentujemy państwu fragmenty z dwóch różnych odpisów wspomnień dotyczących pobytu oddziałów bawarskich, dowodzonych przez gen. Karola Filipa von Wrede w Ciechanowcu w 1807 roku.

Jako pierwszy wyjątek z 3 tomu pamiętnika ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej:

W tym czasie jenerał Wrede otrzymał rozkaz zamknięcia hermetycznego granic Galicji, nikogo nie puszczając. – Mieliśmy jakem już powiedział, komitet czyli biuro, którego sekretarz naczelny, był szlachcic wielkopolski, posiadał dobra ziemskie Niemirów, położone w punkcie granicznym trzech mocarstw. Otóż ten spekulant zyskiwał wiele na karczmach, kontrabandach i ździerstwach celników trzech mocarstw. On to ułatwił przejazd ambasadorowi nadzwyczajnemu Austrii, Stuterheimowi, śpieszącemu do Tylży z depeszą dla cesarza Aleksandra. Kiedy się o tym dowiedział gen. Wrede był w okropnym kłopocie, bo ściągał na siebie zarzut niedbałości. Udało mi się wyprowadzić z tego położenia, na poradę moją wysłał natychmiast kurierem hrabiego Palma do głównej kwatery Napoleona z zawiadomieniem o podążaniu ambasadora. Hrabia w czas przybył na miejsce, oznajmił o wszystkim, i na rozkazy Napoleona nie puszczano przez kilka godzin ambasadora, aż nareszcie gdy było po zawarciu przymierza, zdołał się dostać do cesarza Aleksandra i wręczyć mu depeszę, donoszącą o pochodzie 100-tysięcznej armii austriackiej przez Śląsk, Czechy i Galicę, na przypadek gdyby Rosja dalej prowadziła wojnę.

Odtąd Wrede nie miał tajemnic dla mnie, przesyłał i przynosił, co tylko sam odebrał. Wiedział dobrze, że mój zawód skończył się, że zawieszenie sprowadzi pokój, bo było oczywistym, że obecność pięknej królowej przyczyniła się do sklejenia przyjaźni panujących, że Aleksander po raz drugi przeniósł przymierze pruskie nad polskie, że zatem wielkie nadzieje wskrzeszenia całej Polski zostały zniszczone. – Wrede otrzymał polecenie opuszczenia powiatu drohickiego i cofnięcia się do Ciechanowca, gdzie miał obrać sobie kwaterę główną i oczekiwać na dalsze rozkazy. Udaliśmy się tedy tam.

Kobiety nie miały przystępu do Siemiatycz, najeżonych działami, przepełnionych rozmaitymi rodzajami wojska: wydalić nawet musiały tam zamieszkałe, pozostając zaś, przybrały się w strój skromny i schowawszy swe błyskotki, wystąpić kazały swym babkom i matkom. Wrede i mnóstwo młodzieży chciało się bawić i namówili go podwładni do dania balu na swój odjazd. Zrobiłem im uwagę, że do szlachty należy przygotowanie uczty pożegnalnej.

Do Ciechanowca przybyliśmy w nocy i pośpieszyliśmy do zamku, rezydencji p. Szczuki. – Nazajutrz przyszła do mnie deputacja żydowska, złożona z przedsiębiorców na dostawę żywności dla wojska celem zawarcia umowy, ale w czas byłem przestrzeżony przez Żyda, poczciwego dzierżawcę karczmy w starostwie brańskim, że ci sami przedsiębiorcy, wprzód jeszcze wzięli pieniądze od Izby białostockiej i generałów rosyjskich i zatrzymali je u siebie. Przy pomocy więc sierżanta aresztowałem oszustów w liczbie 14.

Generał przybył konno z hrabią Palmem i był zdziwiony i oczarowany miłą niespodzianką, jaką mu sprawiły panie. Był nią obiad okazały, sam tylko Wrede z adiutantami należał do niego. Potem generał zaprosił panie na przegląd wojska, po czym wrócono do zamku, gdzie tańce późno w noc przeciągnęły się, gdy tymczasem ogród wspaniale był oświetlony. Podczas gdy starszyzna zabawiała się w zamku, wojsko w obozie też ucztowało. Wrede był uszczęśliwiony, gdyż wiedział, że nie pochlebstwo dla Napoleona, lecz hołdy wdzięczności dla niego i armii bawarskiej zgromadziły mieszkańców. – Przy końcu balu generał otrzymał rozkaz od Berthiera, że ponieważ już pokój zawarty w Tylży, niezwłocznie więc ma opuścić zajmowane dotąd miejsca, aby się udać ku granicom Śląska austriackiego. Dopełniliśmy więc co do litery celu naszego posłannictwa obmyśleniem środków utrzymania armii bawarskiej, oszczędzając ile możności mieszkańców.

O tym samym wydarzeniu, lecz w nieco obszerniejszej formie przeczytamy w 3 tomie pamiętników Starzeńskiego przechowywanym w grodzieńskim archiwum. Tekst z francuskiego przełożyła dr Grażyna Olszaniec:

Wiadomości z Tylży

Kilka dni później hrabia Palm wrócił i przyniósł te depesze. Wrócił radosny. Generał Wrede przyszedł we własnej osobie z hrabią Palm do naszego biura w klasztorze i zastał nas zajętych i zamykając się z nami (powiedział): „Hrabio Palm, niech pan opowie co pan widział”.

-„Przybywałem do Tylży” – powiedział – „według rozkazu. Zastałem Napoleona, cesarza Rosji, króla Prus z żoną w chwili, gdy wracali z obiadu gdzie, nawiasem mówiąc, nie żałowano dobrego wina, którego swoją część zresztą miałem i ja do obiadu. Cesarz Napoleon wyszedł się przejść i wezwał mnie, zadał mi wiele pytań; wydawał mi się rozbawiony i nie przestawał spoglądać przez lornetkę na wzgórze i wydawać rozkazy. Huzarzy, oficerowie, adiutanci biegali, wracali i znów wyruszali. Ponieważ mam dobry wzrok, zobaczyłem na wierzchołku wzgórza dominującego nad Tylżą trzy załogi, które rozpoznałem jako powozy ambasadora Austrii. Cesarz nakazał mi zostać z swoimi adiutantami. Ponieważ wieczór był piękny, moi przyjaciele namówili mnie na wycieczkę do miasta gdzie zobaczyłem ambasadora austriackiego zmagającego się z mistyfikatorami. Spędził dwie ładne godziny przy rogatkach a następnie wjechał do miasta. Jego załogi objeżdżały rynek małego miasta. Miotał się w swoim powozie mówiąc, że jest ambasadorem i doręczycielem depesz. Dopiero około dziewiątej wieczór udało mu się znaleźć kwaterę i, nie wychodząc z niej, znalazł sposób, by przekazać swoją depeszę cesarzowi Aleksandrowi, który przebywał z Napoleonem. Wieczorne towarzystwo było umówione. Nazajutrz, wiem to od moich przyjaciół za świty Napoleona, że dwaj cesarze się uścisnęli w obecności pięknej królowej i że ambasador był chory. Oto wszystko.” I jako dowód tego, co widział wyciągnął butelkę dobrego burgundzkiego wina.

Faktem było, że ambasador główny miał dwie depesze zamiast jednej. Wiadomość dla cesarza Aleksandra zapowiadała marsz 100.000 ludzi przez Śląsk, Czechy i Galicję w przypadku gdyby Rosja kontynuowała wojnę z Napoleonem. To była musztarda po obiedzie. Przybył za późno; cesarz Aleksander uzgodnił warunki pokoju z Napoleonem, a konkretnie układy przedwstępne. Był szczerym człowiekiem i nie zapomniał Austerlitz. Pokazał austriacką depeszę by udowodnić swoją lojalność. Komediant jakim był Napoleon, wychwalał jego wielkoduszność i był jednym z pierwszych, który zaproponował cofnięcie kilku artykułów. Wybaczył królowi Prus, zaakceptował wszystko, co chciał Aleksander, wybaczył pięknej królowej pruskiej i zajmując się granicami: „Co damy pięknej królowej” mówił do Aleksandra głaszcząc ją. Cesarz Aleksander nie odpowiadając jednym kreską ołówka dorzucił królowi Prus piękne księstwo Warmii lub Ermenlandu kosztem odrodzonej Polski.

Wrede promieniował radością. Oprócz odznaczeń do rozdania dzielnym [żołnierzom] z armii bawarskiej, które przesyłał mu Alexandre Berthier otrzymał bilet nakreślony ręką Napoleona. Trudny, ale nie niemożliwy, do rozszyfrowania. On mówił: „Drogi przyjacielu, nigdy nie zapomnę nowej istotnej przysługi, jaką mi pan oddał. Palm przybył na czas. Opowie panu resztę. Napoleon”.

Od tej chwili generał Wrede nie miał już sekretów przede mną. Przesyłał mi lub przynosił osobiście wszystko, co do niego przychodziło. Przyzwyczajony do refleksji, dobrze widziałem, że moja kariera wojskowa była zakończona, że zawieszenie broni przynosiło pokój. Ale było jasne, że obecność pięknej królowej przyczyniła się do scementowania przyjaźni suwerenów, i że cesarz Aleksander drugi raz wolał przymierze z Prusakami niż Polakami, że wielkie nadzieje wskrzeszenia Polski były zniweczone, zamiast stać się Polakami zostaniemy Saksończykami, albo księstwem, albo królestwem, ale zawsze Niemcami. Podjąłem decyzję, należeć do regimentu Szampanii, działać z ostrożnością i zbyt wcześnie się nie zamartwiać.

Gen. Wrede opuszcza Siemiatycze

Pewnego dnia generał Wrede przybiegł do nas z chustką w ręku zgrzany, strapiony, przybity.

  • „Mój generale, o co chodzi?”
  • „[To] sekret”
  • „Zobaczmy…”
  • „Z bólem i ściśniętym sercem właśnie przychodzę wam obwieścić rozkaz wymarszu za trzy dni” i uronił kilka łez, które czynią honor wrażliwości śmiałka, bohatera ponieważ on nim był.
  • „Brawo, dobrze, mój generale, moje pakunki wkrótce będą gotowe, podążę za panem.”
  • „Ale” - powiedział – „Trapi mnie [nie] tylko fakt opuszczenia powiatu drohiczyńskiego. Być może staniecie się na powrót Prusakami i będziecie wystawieni na zemstę ze strony waszych władz.”
    -„A to! Dokąd pan jedzie?”

Miał rozkaz zmiany pozycji, ruchu wstecznego, marszu w tył w kierunku Ciechanowca, gdzie miał mieć swoją kwaterę główną, ciasno rozmieszczoną [po kwaterach] i miał tam czekać na późniejsze kryzysy. Widząc nas spokojnych odzyskał równowagę, wysłał rozkazy, wyznaczył marszruty. Mieszkańcy wzięli na siebie kierowanie kolumnami.

-„A to [jeszcze]” – powiedział mi -„ Cóż zrobię z racjami, owsem i transportami?”

-„Mój generale”-powiedziałem mu- „Ma pan dwieście łodzi wzdłuż Bugu, każ włożyć żywność, torby i owies spod Niemirowa, i każ spławić z biegiem rzeki i wam nie zabraknie pokarmu. Zamiast 20.000 wozów, pospiesznie dostarczy się wam łodzie, wioślarzy i sterników”.

Rada była dobra, zastosował ją i zrobił jeszcze lepiej, umieścił na nich podoficerów i strzelców. Flotylla była wkrótce gotowa i spływała rzeką.

-„Ale” -powiedział generał – „Muszę panu ujawnić pewien sekret; byłbym nieuczciwym człowiekiem jeśli zapłacę niewdzięcznością dobrym i dzielnym mieszkańcom Drohiczyna. Nie będąc bogatym, jestem majętny, mam w Bawarii posiadłości, jestem szlachcicem. Nie podniosłem kontrybucji, kazałem pilnować rygorystycznej dyscypliny w korpusie armii pod moimi rozkazami; ale, ale” – mówił- „mam przynajmniej prawo prosić, nie dla siebie, racje i porcje dla generałów, dowódców regimentów po likwidacjach.”

-„Dobrze, generale” – odpowiedziałem- „Jeśli pokażesz mi szczegóły, suma wkrótce będzie zebrana; to mój sposób, robiłem to podczas czterech lat z rzędu”.

Szczegóły przyniesione, obliczenie zrobione, jeden rzut oka oświecił mnie, że sfrancuszczeni rachmistrzowie bawarscy mogliby udzielać lekcji rachmistrzom pruskim; to było richtig in calculo. Wstępnie obserwowałem, że trzeba było przewidzieć konsumpcję przez oddziały wszystkich artykułów wymienionych w tabelach. Następnie zwracając się do generała uczyniłem mu uwagę, że otrzymując w momencie swojego odjazdu racje i porcje w naturze, co zrobiłby z nadwyżką tego ,co niezbędne, prawdziwej potrzeby. Plącząc się przyznał mi się, że znalazłby sposób zamiany nadwyżki na pieniądze.

-„Dobrze, mój generale, zaczynamy rozwiązywać sprawę i skończymy porozumiewając się. Widzę najpierw, że tabele regimentów są zrobione według stanu regimentów na początku kampanii. Biliście się jak diabły, jak wściekli i oczywiście straciliście ludzi; 3.000 w szpitalu z czego 2.200 rannych, potem zabici, następnie dezerterzy.”

-„Nie było ich”.

-„Wybacz, mój generale, za sześć minut przyniosę ci ich listę skopiowaną w Siedlcach, ja ich widziałem, ja z nimi mówiłem. Na zakończenie w miejsce porcji i racji w naturze, karz sporządzić tabelę i rozrachunek tego, co chcecie w naturze i w ciągu trzech dni lub wcześniej nadmiar będzie zapłacony pieniędzmi”.

Ciechanowiec

Po zawarciu tego paktu, deliberowaliśmy jak zaspokoić generała i pojechaliśmy do Ciechanowca. Damy były wykluczone z Siemiatycz najeżonych armatami, szaserami, huzarami i przekształconych w obóz wojenny. Zniknęły, a te, które zostały przybrały skromne stroje ukrywając swoje błyskotki a wystawiając na przód swoje babki i matki. Generał Wrede i siła młodych ludzi, którzy chcieli się zabawić, nakłonili generała, by zorganizowano bal z okazji jego wyjazdu.

-„Mój generale,” – powiedziałem mu – „oficerowie, będą ograniczeni do tańczenia sami ze sobą, gdyż nie ma już dam. Zresztą to szlachta powinna wam jeden zorganizować, kiedy nas definitywnie opuścicie i kiedy wszystko zakończycie. Czekając, pozwólcie generale, że pana wyprzedzę w Ciechanowcu w roli kwatermistrza.”

Nalegał na przydzielenie mi naszego kapitana, który związał się za nami przyjaźnią i popędziliśmy do Ciechanowca, własności pana Szczuki. Przybyliśmy tam ciemną nocą.

Znajdował się tam pan Szczuka, rześki starzec, jego trzej synowie, urocza córka, jej matka, niegdyś kokietka ale nadal piękna. Kwatermistrz bawarski wprowadził niepokój w mieście, w zamku, chciał przenosić właścicieli. Mieszczanie, Żydzi i urzędnicy pruscy zamieszkujący Ciechanowiec byli w sporze. Widząc w mieście cały ten zgiełk, udaliśmy się do zamku w ponurą pogodę i w mocnym deszczu, owinięci w płaszcze. Otworzono nam i weszliśmy do pokoju. Nowy strach. Mój ubiór sprawiał, że nie byłem rozpoznawalny. Szczuka w szlafroku udawał chorego. Pani była bardziej zaprawiona, wystąpiła na przód i oddając mi głębokie ukłony zaczęła litanię skarg. Wybuchnąłem śmiechem.

-„Dalej!” – powiedziałem – „Pani, jestem lekarzem, kwatermistrzem armii bawarskiej silnej na 36.000 ludzi, mam prawo panią wykwaterować, pani męża przenieść z jego miejsca, gdzie są wasze damy? Trzeba bym zaczął liczyć pokoje.”

Stadko kobiet i dziewcząt zamkniętych w gabinecie ukazało się, mąż (Szczuka) był jednym z ostatnich przybywających. Nie zjedzono obiadu. Posiłek był bardzo zabawny, gdyż mój szczery kapitan udowodnił kwatermistrzowi bawarskiemu podającemu się za oficera, że każe go zatrzymać jako pijaka i oszusta, gdyż był jedynie podoficerem. Uspakajałem rodzinę Szczuka udowadniając jej, że cała świta generała Wrede ogranicza się do czterech osób i że generał zamieszkałby w zamku ze swoimi końmi wierzchowymi, których ma tylko 12 i że oddziały by biwakowały.

Żydzi liweranci

Czekała na mnie deputacja Żydów w chwili gdy szedłem się położyć do domku obok z dużym ogniem w kominku. Moi ludzie uczynili mnie generałem francuskim lub bawarskim, większym niż generał Wrede. Było tam 9 do 12 Żydów, którzy oferowali mojemu łowczemu Godlewskiemu oraz mojemu służącemu pieniądze za pozwolenie wejścia.

-„Jak to?” – powiedziałem - „ośmieliliście się wziąć pieniądze?”.

-„Nie” – powiedział mi łowczy – „podczas gdy pan był u stołu, nakłonili nas do picia doskonałego wina a następnie chcieli mi zaoferować 10 talarów i tyle samo służącemu. Zabawiałem się targowaniem. Skończyli na obietnicy 100 talarów i tyleż samo służącemu, by się pan zgodził na dopuszczenie do tajnej audiencji.”

Służący, słaba głowa, był pijany: wyrzuciłem go na zewnątrz. A łowczy pozostał namawiając mnie bym się zgodził, by weszli. Z fajką w ręku, siedząc przy kominku, wahałem się, wypytywałem łowczego, który mi w końcu wyjaśnił, że są dwie partie Żydów, dwie deputacje, z których jedna rywalizuje z drugą. Pierwsi byli już przedsiębiorcami i dostawcami; drudzy chcieli to robić ale zostali odprawieni do Białegostoku. Ci diabelni Żydzi znali, nie wiem skąd, że chodzi o dostarczenie armii bawarskiej racji i porcji. Jeden raz otrzymując kontrakt przedsięwzięcia, zaspokajaliby dowódców regimentów za ich udział w pieniądzach. Posłałem, by poproszono pana Szczukę ojca, który postanowił czuwać całą noc. Przybył i uświadomił mi rywalizację Żydów.

Otrzymali tak upragnioną zgodę na posłuchanie. Zamiast stawiać im pytania o sprawę, podali swoje nazwiska, stanowiska, miejsca zamieszkania. Oceniając ich po wyglądzie, ubiorze, ich postawie dobroduszności patriarchalnej byli szacowni; podjęliby się przedsięwzięcia.

„Dobrze” – powiedziałem im – „Ale potrzeba pieniędzy”.

-„My ich nie potrzebujemy” - odpowiedzieli – „Zapewnienie szlachty nam wystarczy”

-„Ale” – zwróciłem uwagę – „ czy obowiązek utrzymania oddziałów jest wyłączną powinnością, która dotyczy właścicieli szlacheckich. Posiadłości króla, starostwa, domeny, ziemie kleru, mieszczanie są z niego zwolnieni? Całe obciążenie równomiernie rozłożone jest lżejsze”. Udawali, że wychwalają moje zasady. –„Skądinąd” - dorzuciłem – „najprostszym i najlepszym sposobem jest urządzić przetarg i przyznać pierwszeństwo kontraktu tym lub temu, kto zaoferuje dostawę za najniższą cenę”.

Trąciłem czułą strunę. -„Dość, czcigodni” – rzekłem im – „ jest późno, wróćcie jutro z samego rana, jestem nieco spragniony”; poprosiłem o wodę i, ponieważ nikt nie przychodził, sam poszedłem do drugiego pokoju by zbudzić mojego łowczego.

Czyż można w to uwierzyć? Ukrył za parawanem Żyda bardziej uczciwego, bardziej prawego niż dziesięć tysięcy współczesnych chrześcijan. Był gospodarzem oberży w starostwie brańskim z wdzięczności za moje dobre postępowanie przynoszącym listy z Białegostoku od wszystkich moich dzieci; ukrył się i nie stracił ani jednego słowa z dyskusji. Pojawiłem się ponownie z karafką świeżej wody. Zanosząc ją na stół spostrzegłem talerz z dorodnymi cytrynami. Licząc je dostrzegłem wśród nich sakiewkę złota. Mój Boże, pomyślałem, zależałoby tylko ode mnie by się wzbogacić, spłacić moje długi i zebrać rezerwowy fundusz na podróże.

-„Ha, to! Moi czcigodni, przyjmuję cytryny dla mojego przyjaciela gen. Wrede, jeśli chodzi o sakiewkę ze złotem zabierzcie ją aż do definitywnego zakończenia sprawy.” -Posłuchali mnie i odeszli.

Żyd z Brańska przybywał mi powiedzieć pocieszające nowiny. Mój najstarszy syn, dzielił swoją troskliwość by chronić Strablę i swoją własność Klukowo. Mój komisarz Gorazdowski przeszedł samego siebie broniąc moich własności Strabli i Pietkowa przeciw elitom łajdaków z armii Napoleona, jego huzarów czerwonych płaszczy, zdobywców Bastylii. Mój syn z moimi dwiema córkami znajdował się w Klukowie z panem Świdzińskim i czekali na moje rozkazy. A jeśli chodzi o sprawę dostaw, uczciwy Żyd podał mi listę dokładną 40 wspólników i ich siedziby, mieszkańców Galicji, Rosjan, Berlińczyków oraz miejscowych, wskazując głównych przywódców. Deputacja, która chciała mnie przekupić wzięła pieniądze z dwóch rąk: z Kamery Wojny i Domen w Białymstoku od Bennigsena i Essena za depozyt, ale zamiast dokonać dostawy zatrzymali pieniądze.

Gdzie są te pieniądze? Pytanie było logiczne. Wskazał mi depozytariuszy; pieniądze znajdowały się w Ciechanowcu, i 1000 dukatów, które mi zaoferowano były tego dowodem. Zatrzymałem mojego wiernego Żyda jako więźnia, i nazajutrz moi poranni Żydzi powrócili i zostali uprzejmie przyjęci. Mój anioł stróż, mój kapitan na moje żądanie kazał dać im ochronę, zwolnienie z zakwaterowania wojskowego z instrukcją trzymania ich zamkniętych w pokoju, pozwalając wchodzić ale nie wychodzić nikomu aż do przybycia generała en chef Wrede. Ci czcigodni wyczerpywali się w podziękowaniach dla honorów jakie im czyniono.

-„Ale” -powiedziałem- „to jako dla dostawców armii bawarskiej potrzebujących bezpieczeństwa i spokoju by robić swoje obliczenia, w środku niepokoju miasta, dla waszych papierów i waszych pieniędzy, zostaniecie kilka godzin”.

Kapitan ponowił rozkaz wpuszczania do nich ich współbraci z tym, co przynosili, by móc skorzystać z udogodnień ochrony przeciw zamachom ich zazdrosnych osobistych wrogów. Zapewniałem ich nawet, że w przypadku gdy armia bawarska ruszyłaby w marsz podążaliby lub towarzyszyli kwaterze głównej. I oto oni uwięzieni. Bardzo inteligentny sierżant zrozumiał pomysł i wspaniale wykonał polecenie. Pozwalał wchodzić i przed przybyciem generała, w porze obiadu miał ich już 14. Każdy płacił żeby wejść i oto moi hultaje zajęci wyliczaniem, opróżnianiem swoich mieszków ze wspólnikami, liczeniem pieniędzy. Podoficer bawarski zamknięty z nimi pomagał im i notował kwotę.

Wrede w Ciechanowcu. Przegląd wojska.

Generał przybył na koniu z hrabią Palm ze swoim skromnym ekwipunkiem i końmi wierzchowymi, serdecznie mnie uściskał i zastał elegancki obiad.

-„Mój generale” – powiedziałem mu – „W oczekiwaniu aż złożę panu sprawozdanie z mojego zarządzania jako kwatermistrz Jego Królewskiej Mości pana władcy, odpowiadam za wszystko, pana sprawa jest załatwiona. Wziąłem na siebie zaaresztowanie 14 łajdaków, złodziei i szpiegów; wasz obóz jest w zasięgu ręki, widzi pan, że to jest zamek, cytadela. Batalion waszych dzielnych [żołnierzy] zatrzymałby wrogą kolumnę. Ale,” - powiedziałem mu, - „są spiski, zasadzki w tym domu; mają panu za złe, niech panowie mają się na baczności, mój generale i hrabio Palm.” - Wygłaszałem ten żart z tak poważną miną, że generał nie wiedział, co o tym myśleć. –„Obejdźmy cały dom, odwiedźmy zakamarki, piwnice, podziemia, ogrody. Będę szedł na przedzie, jeśli odkryjemy zasadzkę, zaatakujemy”.

Zasadzką było około dziesięciu młodych mężatek, bardzo ładnych dziewcząt, które uszykowały niespodziankę w altanie z wyborem owoców do pokazania pierwszemu suwerenowi Europy. Wrede został poinformowany o ich zaletach i okazał całą swoją życzliwość.

-„Mój generale” – powiedziałem mu – „Strzeżcie się jeszcze raz, to jest tylko przednia straż, większość armii przybędzie, a następnie rezerwa”.

Damy uspokojone prawdopodobieństwem pokoju, być może obecnością moją i mojego kolegi ze swojej strony przygotowały spisek dla zabawy; nie zwlekały z przybyciem. Obiad był wspaniały i elegancki. Jedynie generał Wrede z dwoma generałami dywizji jedli z damami. Wyżsi oficerowie, adiutanci, byli tak samo obsłużeni. Około dwudziestu domów przyczyniło się do obiadu, srebra stołowe, wina, desery i owoce. Pod koniec obiadu przybył z obozu najlepszy zespół muzyków. Generał i oficerowie bawarscy byli oczarowani i nie bez powodu, ponieważ maniery naszych bardzo ładnych dam, a były tam i idealnie piękne, były doskonałe. Obiad został przedłużony, ponieważ generał wysłał rozkazy do obozów wojskowych, by byli gotowi na przegląd.

Około piątej wieczorem w jeden z najpiękniejszych dni czerwca, generał zaprosił damy, by pojechały w powozach i kolasach zobaczyć obóz. On sam dosiadł zachwycającego, hiszpańskiego konia i będąc bezsprzecznie najzręczniejszym jeźdźcem spośród czterdziestki oficerów swojej świty. Ponad 60 powozów szlachty i wielu młodych ludzi na dobrze ułożonych koniach przybyłych na lewą stronę linii obozu umiejscowionego wzdłuż głównej drogi pocztowej w małym, brzozowym lasku zasłaniało 10.000 piechoty. Na jeden sygnał cała linia piechoty została uformowana w szyku. Generał chciał nimi manewrować. Wstawiałem się za tymi dzielnymi ludźmi, którzy jeszcze do siebie nie doszli po trudach kampanii, przede wszystkim piechota. Minęliśmy linię, Generał przedstawiał damom oficerów, a damy rekrutowały ich na wieczorny bal. Miały właściwe spojrzenie, by wybrać dobrych tancerzy i miłych oficerów. Orkiestry regimentów grały swoje marsze.

Ja i mój kolega, kazaliśmy liczyć oddziały i szeregi piechoty na prezent w postaci piwa i wódki, by te biedne obozowe diabły [także] uczestniczyły w balu. Gdy zakończył się przemarsz piechoty, Wrede, który wiedział, że damy od wieków wolą kawalerię od piechoty, bo dzielny, uroczy, dobry, uprzejmy kawalerzysta jest pewniejszym wybrankiem – przygotowywał dla dam drugą niespodziankę. Przejeżdżając dróżkę dotarliśmy do prawej flanki korpusu znakomitej kawalerii ustawionej według starszeństwa oraz rodzaju regimentów. Zauważyłem, że generał Wrede, jako generał kawalerii, nie zorganizował piechoty w równym stopniu jak jego ulubione wojska. Nie było nic do zarzucenia doborowi ludzi, elicie oficerów, koniom czy wyposażeniu. Generał Wrede przemierzył jak strzała linię kawalerii i wracając na prawe skrzydło kazał przedefilować paradnie swojej kawalerii, której miał mniej więcej 4.000 ludzi. Uczyniwszy rachunek 34.000 ludzi na początku kampanii miał jedynie 13.000 na nogach i wliczając tych w szpitalu 15.000.

To dowodzi, że bez przytomności umysłu Napoleona, bez wspaniałomyślności Aleksandra, bez kokieterii pięknej królowej Prus, nic tylko 15.000 Rosjan z korpusu Essena ruszających spod Narwi mogło obalić Bawarczyków rozproszonych wzdłuż Bugu, i jeśli by dobry generał Stutterheim lub inny kurier byłby przybył dwa tygodnie wcześniej pod Friedland, wyłącznie jeden korpus kawalerii austriackiej, by przechwytywać wiadomości między Napoleonem a Francją byłyby dały inny zwrot w kampanii. Napoleon wietrząc niebezpieczeństwo wyszedł z kłopotów dzięki zawieszeniu broni i pokojowi. Jego podstęp mu nadzwyczajnie posłużył by zdobyć zaufanie cesarza Aleksandra.

Nie trzeba być czarnoksiężnikiem, by z łatwością odgadnąć, że Napoleon dążył do uniwersalnej monarchii. Osłabieni Austriacy, Konfederacja Reńska do jego dyspozycji, rozbite Prusy, tylko Rosja była w stanie stawić tamę jego ambitnym i grabieżczym zamysłom. Poświęcał Polaków w Tylży wskrzeszając Prusy, a w Warszawie radowano się z sukcesów Napoleona. Genialna młodzież ginęła. Ojcowie, matki opróżniali swoje mieszki zapożyczali się, by sprostać potrzebom dzieci, wycieńczali się dla rekwizycji, zaopatrzenia oddziałów francuskich, które ograbiały ich bez litości odchodząc.

Bal dla Bawarczyków

Ale powróćmy do wieczoru na zamku w Ciechanowcu i do dzielnego generała Wrede. Damy zajmowały się swoimi toaletami, inni kierowaniem iluminacją dużego ogrodu dla nowych niespodzianek, transparentów, laurów, cyfr, girland itd. Generał Wrede ubierał elegantów swojej armii.

Nie zapomniałem, by zaspokoić generała Wrede w najważniejszym: pieniądzach. Wykorzystałem chwilę, by mu wyjaśnić w kilku słowach sposób, by ich mieć ponad to, do czego rościł sobie prawo.

-„Mój generale” – powiedziałem mu – „policzyłem oddziały; załóżmy, że się trochę pomyliłem, o 500 ludzi na temat całkowitego stanu. Ma pan 13.000 ludzi, 200 co najwyżej we flotylli.” -Zgodził się z tym i przekazał mi raporty dnia.- „Obecnie, jesteśmy zwolnieni z zaopatrzenia w naturze. Każcie przyjść deputacji 14 Żydów, by zapewnić ich o ochronie, jakiej im udzielacie, jeśli oczywiście oddadzą wam pieniądze prusko-rosyjskie, których są depozytariuszami, które do was należą według prawa i z faktu, że oni nie chcą mieć pokwitowań.”

Roześmiał się z mistyfikacji i nakazał im przyjść do ogrodu. Wyczerpywali się w podziękowaniach dla sposobu, w jaki oni byli traktowani i zabezpieczeni przed jakąkolwiek zniewagą przed jego przybyciem. Generał z trudem powstrzymywał wybuchy śmiechu, przydzielił czcigodnym potomkom Abrahama dowódcę swojego sztabu, by zakończyć tę sprawę.

-„Widzicie, więc, czcigodni,” – powiedziałem – „że dotrzymuję wam słowa; oto dwa talary za cytryny. Przynieśliście sakwę 1.000 dukatów, prawda?” - Poświadczyli moją bezinteresowność – „Teraz zakończcie jak chcecie, jak możecie, wasze rachunki, ja umywam ręce”.

Wieczór minął na zabawach w pałacowym ogrodzie, podczas gdy oddziały w obozie miały bal. Generał Wrede był zachwycony, gdyż nie było pochlebstw dla Napoleona ale wyrazy uznania dla niego i armii bawarskiej.

Wrede opuszcza Ciechanowiec

To było pod koniec balu przedłużonego do późna w nocy, gdy gen.Wrede otrzymał przez kuriera lakoniczny rozkaz podpisany „Alexandre Berthier”. Po odczytaniu go powiedział: -„Teraz ogłaszam wam przez to oto pismo, rozkaz dnia, że pokój został podpisany w Tylży i że wyruszę bez zwłoki.” – dorzucił – „Mam carte blanche i rozkaz was łupić, by wam zaświadczyć o mojej wdzięczności”.

Rozkaz mówił, by wyruszył w marsz wzdłuż Bugu i po przekroczeniu Warszawy miał władzę zaplanować swoją marszrutę jak chciał, by znaleźć się ze swoją armią w ciągu 22 dni na granicy austriackiego Śląska i ponieważ będzie przechodzić przez kraj pozbawiony żywności weźmie to na siebie, jeśli jej będzie brakowało.

-„Tak więc, panowie” – mówił nam – „te zdania znaczą, że mam prawo i rozkaz zabrać wam zboża, bydło, wozy z zaprzęgami:

-„Dobrze, mój generale, podążymy za wami aż do granicy departamentu białostockiego. Mój kolega, pan Dominik Kuczyński, pojedzie do Warszawy, by zapytać o rozkazy na temat jego przeznaczenia, i jeśli chodzi o mnie będę zmierzać za wami, gdyż nie trzeba być czarnoksiężnikiem, by było jasne, że przesunie się was jeszcze do przodu, byście mimochodem dali Austriakom klapsa i będziecie robić za straż przednią a kolumny francuskie będą was wspierać.” – On tak samo myślał i poważnie mnie zobowiązał do towarzyszenia mu.

-„Czekając, zawrzyjmy pakt lub kapitulację: po pierwsze, właściciele szlachta dadzą wam tyle wołów tłustych i starych ile wam potrzeba do granicy departamentu białostockiego, przewidując sztuki bydła nie wykorzystane; po drugie, tyle wozów ile wam trzeba dla chorych i rannych do Wyszkowa lub Broku do dnia postoju; po trzecie, żaden wół chłopa, mieszczanina, pociągowy czy do pługu ani koń, ani kobyła nie wyjdzie poza granice departamentu białostockiego a szczególnie powiatu bielskiego i drohiczyńskiego; po czwarte, jego ekscelencja generał główny wyda rozkazy odpowiadające tej kapitulacji, z oddziałem kawalerii dowodzonym przez oficera przez siebie wybranego dla zapewnienia ich wykonania.”

-„Uzgodnione pod słowem honoru” - była odpowiedź generała i oto my maszerujący w deszczu drogą pocztową na Warszawę, co nie przeszkodziło generałowi jechać konno, samemu kierować przemarszem kolumn i czuwania nad wykonaniem kapitulacji. Przechodziliśmy przez teatr kampanii 1794 i 1806/7 roku. Dwa brzegi dwóch rzek Bugu i Narwi były pozornie zrujnowane. Skraj pomiędzy dwoma był nietknięty i przede wszystkim domeny królewskie, gdzie zamożni dzierżawcy działali dla wspólnej sprawy z Francuzami, Bawarczykami, Rosjanami by rujnować własności szlacheckie. Zgodnie z prawem do odwetu i wzajemności, armia bawarska miała dobre schronienia, dobre kwatery i nadmiar żywności i pasz dzięki mojej obecności.

Generał Wrede odesłał co do ostatniego wozu z okolicy, którą opuszczał, zatrzymał się dwa dni w Rybience w zamku obecnego księcia Giedroycia , kazał dać racje chleba, paszę, chłopom wozy i osiągnęliśmy dosłownie cel naszej misji: zapewnić utrzymanie armii bawarskiej oszczędzając obywateli jak to tylko możliwe.

Eryk Kotkowicz, Dział Historyczny


Michał Hieronim Starzeński portret zaginął w czasie II wojny - z Katalogu Strat Wojennych - zamieszczonego na stronie internetowej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego;