Jesteś na stronie: Niecodziennik Muzealny - Pomnik śp. Józefa Bieżańskiego

Niecodziennik Muzealny - Pomnik śp. Józefa Bieżańskiego

Szukaj

Niecodziennik Muzealny - Pomnik śp. Józefa Bieżańskiego

Środa
13
Maj
2020

Szanowni Państwo,

w związku z częściowym udstępnieniem muzeum dla zwiedzających, nasz "codziennik" zmienia nazwę na "niecodziennik". Artykuły będą pojawiały się rzadziej, jednakże dołożymy wszelkich starań by ich tematyka pozostała interesująca.

Pomnik śp. Józefa Bieżańskiego

Czytając ostatni odcinek „Codziennika muzealnego” na temat zbioru rękopisów tzw. Archiwum Augustynowiczów – Ciecierskich mogli Państwo poznać historię powstania nagrobka śp. Józefa Bieżańskiego – ochmistrza i wieloletniego przyjaciela Stefana Ciecierskiego. Pomnik ów zgodnie z umową powstał w 1848 r. i do dziś stoi na cmentarzu parafialnym w Ostrożanach. Wspomnę jedynie, że autorem nagrobka Józefa Bieżańskiego jest Jakub Tatarkiewicz (1798-1854) – najsławniejszy ówczesny rzeźbiarz warszawski, uczeń Bertela Thorvaldsena.

Gwoli uzupełnienia chcemy Państwu przedstawić fotografie ukazujące pomnik i zachęcić do wsparcia jego konserwacji. Mogą Państwo przyczynić się do ocalenia skrawka naszej historii regionalnej. Szczegóły zbiórki można poznać odwiedzając na Facebooku stronę Sanktuarium Matki Bożej w Ostrożanach.


Pomnik śp. Józefa Bieżańskiego w Ostrożanach, stan z 2008 r., fot. K. Bogucka

Na nagrobku znajduje się następujący napis:

D. O. M.
Ś.p. Józefowi
BIEŻAŃSKIEMU
ur. d. 3 Mai: 1796. zm. 17 Wrz. 1846.

Przywiązany [brat] JAN NEP:
BIZAŃSKI i wdzięczny za
pielęgnowanie pierwszego
JEGO dzieciństwa i później-
szą stałą przyjaźń
STEFAN CIECIERSKI
ten Pomnik wystawili
w Ro: 1848.

Z tyłu pomnika umieszczono dodatkową inskrypcję dotyczącą czasowego złożenia w grobie zwłok śp. Anieli z Wodzińskich Grzybowskiej (ur. 2.08.1763 r., zm. 17.02.1828 r.) – babki Stefana Ciecierskiego.


Pomnik śp. Józefa Bieżańskiego w Ostrożanach, stan z 2008 r., fot. K. Bogucka

Przy okazji przytaczamy fragment „Przechadzki po mieście (Poznaniu)”, wydanej w Poznaniu w 1888 r., w której autor - Marceli Motty (1818 – 1898) nauczyciel, pisarz i społecznik poznański, wspomina Stefana Ciecierskiego (1821-1888), jego rodzinę i Józefa Bieżańskiego (w cytacie zachowana XIX-wieczna pisownia).

„...Zostańmy jeszcze chwilkę przy tym domu [Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk], panie Ludwiku; oglądając obrazy tu na pierwszem piętrze, widziałeś zapewne, prócz tych, które należą do zbioru Seweryna Mielżyńskiego i nabytych przez niego z pozostałości Rastawieckiego, także cały szereg osobno w dwóch pokojach poumieszczanych obrazów, które są darem Stefana Ciecierskiego. Był to także jeden z moich bliskich i dawnych amikusów, którego zresztą, prócz mnie, niejeden tutaj pamięta i z przyjemnością sobie wspomina; choć kilku więc słowami za jego niezmiennie przyjacielskie dla mnie uczucia chętnie mu się wywdzięczam.
Gdy przybyłem, w początku listopada trzydziestego szóstego roku, na pierwszy semestr uniwersytecki do Berlina, zaraz drugiego czy trzeciego dnia, wałęsając się po ulicach i gapiąc się na mnóstwo nowych dla mnie rzeczy, stanąłem, pamiętam jak dziś, na Jägerstrasse przed wystawą Sachsa, aby się przypatrzeć wywieszonym sztychom i obrazom. Niebawem spostrzegłem blisko mnie stojącą tak samo zajętą dość ciekawą parkę. Jeden z nich był jegomość w dojrzałym wieku, niski, krótkonogi, mimo dużego brzuszka, ruchliwy, z oczkami strzyżącemi i wysoką, białą chustką na szyi; drugi zaś czarno- i długo-włosy młodzieniaszek, mniej więcej siedemnastoletni, ale chudy, z gołą szyją i wielkim od koszuli kołnierzem na surdut wyłożonym. Obadwaj mieli kijaszki z kutasikami i trzymali się szczelnie pod rękę. Że to nie Niemcy, poznałem na pierwszy rzut oka i wkrótce, ku memu zadowoleniu, usłyszałem, iż mówią do siebie po polsku.
Kilka dni potem ujrzałem znowu tę samą parkę; siedziała sobie na kolegium jeograficznem Rittera i dowiedziałem się od znajomych, że jeden jest ochmistrz, a drugi wychowaniec, pan Bieżański i pan Stefan Ciecierski. Zbliżyliśmy się do siebie, chodząc wspólnie na dwa kolegia, a potem nastąpiła ściślejsza znajomość. Matka Stefana, pani wtenczas już niemłoda, wdowa po Ciecierskim, zdaje mi się, marszałku szlachty, obywatelu bardzo majętnym do którego w grodzieńskiej gubernii należało miasteczko Ciechanowiec ze starym pałacem, oraz piękna wieś Pobikry z licznemi innemi pertynencyami i który, za Prus Południowych, za Księstwa Warszawskiego i w pierwszych czasach Królestwa, czynnym był w sprawach publicznych i cieszył się wielkiem poważaniem szlachty okolicznej, przybyła do Berlina krótko przedemną, aby tamże jej jedynak, kształcony do owego czasu prywatnie w domu, skończył nauki swoje na uniwersytecie. Całe dwa lata, a może i dłużej, tego już dobrze nie pamiętam, chodził pan Stefan z nieodstępnym panem Bieżańskim na rozmaite kolegia, a przytem brał lekcye prywatne. Z początku jeden i drugi właściwie mało rozumieli z tego, co profesorowie prawili, bo niewiele umieli po niemiecku, ale pan Stefan pisał zawzięcie, ile mógł zdążyć, a pan Bieżański pomagał mu wytrwale, podpowiadając wyrazy i zdania, które mu się ważniejszemi zdawały. Z czasem poszło lepiej i Stefan Ciecierski niejednego się nauczył, zwłaszcza iż przez matkę i ochmistrza ściśle był trzymanym, sam miał najlepsze chęci, dużo czytał i dużo w życiu widział.
Dom pani Ciecierskiej, pod Lipami mieszkającej, był dla nas studyozów polskich bardzo przyjemny. Pani ta szczerze dobra i gościnna, dla wszystkich równo grzeczna, nie robiła żadnej różnicy między urodzonymi i nieurodzonymi, byle przyzwoitymi byli, i chodziliśmy do niej na wieczorki niemal wszyscy. A dość dużo nas z rozmaitych stron, w owym pierwszym roku mej karyery uniwersyteckiej, Berlin uszczęśliwiało z rosyjskiego zaboru, ile pamiętam, dwaj Miączyńscy, Czapscy, Gawrońscy, Hube, Olizar, Narolski, Jabłonowski, Koźmiński; z Galicyi: Miroszewski, Darowski, Olearski, Miliewski, pod opieką pana Podlewskiego, późniejszego ochmistrza Radziwiłłów; z Poznańskiego zaś: Wojciech Cybulski, Hipolit Cegielski, Jan Rymarkiewicz, który dozorował Miączyńskich, Ignacy Bniński, Franciszek Żółtowski, Władysław Łącki, którzy mieszkali u profesora Benarego, Antoni Szymański, Maks Kolanowski, Kajetan Morawski, Hipolit Buchowski, Szerbel, Leon Szuman, Konstanty Grabowski, Nepomucen Sadowski i wielu innych jeszcze, których nazwiska wyszły mi już z pamięci.
Wieczorki u pani Ciecierskiej były po części rautami niegłodnemi; gawędziło się i jadło; pan Bieżański, zastępując miejsce gospodarza, dbał o to, żeby się każdy napełnił dostatecznie, a niestrudzone żołądki studenckie pochłaniały mnóstwo herbaty, ciast, szynek, pieczeni i innych dobrych rzeczy. Kilkakrotnie były i nogi w robocie, gdy się młode przedstawicielki lepszej połowy rodzaju ludzkiego pojawiły. Przyszła tam czasem panna Emilia Szczaniecka, bawiąca wtedy w Berlinie z dwoma siostrzenicami swemi, pannami Łąckiemi, także pani pułkownikowa Szczaniecka z wychowanką, panną Raszewską i inne starsze i młode damy przejeżdżające przez Berlin. Z panią pułkownikową przybyła kilka razy panna Brukert, nie powiem Niemeczka, bo górowała niemal całą głową nad nami wszystkimi, a mimo to była z kształtu i twarzy znakomitej piękności. Nie zbliżyłem się ku niej jako wiele za mały, a na taniec z nią mogli się odważyć tylko najwyżsi. Mówiono, że to panna z wykształceniem i pretensyami wielkiego świata, mająca sympatyę do Polaków, lecz za Polaka nie wyszła i słyszałem, że potem gdzieś tam w Rzymie czy w Neapolu męża znalazła.
Nie dziw się, panie Ludwiku, że ci tu takie rzeczy przytaczam, bo miło mi przy sposobności przypomnieć sobie niektóre szczegóły z moich swobodniejszych lat młodych.
Wracając jednak do Ciecierskich, po dwóch czy trzech latach zniknęli z Berlina; wrócili do kraju i wkrótce zupełnie o nich zapomniałem. „Góra z górą się nie znijdzie, ale ludzie z ludźmi“, mówi podobno arabskie przysłowie. Ziściło się dla mnie; otóż czterdziestego piątego roku, w późnej jesieni, zajechała pewnego rana przed moje mieszkanie na Wodnej ulicy kareta pełna pudeł i kuferków; wyszedł z niej jakiś futrem opakowany młodzieniec. Chociaż niemało zdziwiony, poznałem od razu pana Stefana, gdy wszedł do mnie. Wracał z podróży po świecie; przesiadywał w różnych miastach niemieckich, we Francyi, w Szwajcaryi, bawił długo we Włoszech, a jadąc z powrotem chciał odwiedzić w Poznańskiem kilku dobrych znajomych z czasów berlińskich; zawadzając o Poznań, przypomniał sobie także moje nieszczególne jestestwo. Im mniej się tego spodziewałem, tem bardziej mnie ucieszyła jego koleżeńska względność i przyznać muszę, że Ciecierski, odziedziczywszy dobroć serca po matce, był zawsze niezmienny i szczery w sympatyach swoich i przyjaźniach.
I minęło znowu potem lat kilka dla mnie bez wieści o panu Stefanie. Roku pięćdziesiątego piątego wysłali mnie medycy, dla czysto fizycznych buntów mego serca, do Soden w Nassawskiem. Chodząc, nazajutrz po przybyciu, w kąpielowym parku, widzę z daleka jakieś męzkie, niby znajome zjawisko, a przy nim niewielką, opiekłą, całkiem ładną blondynkę z różową twarzyczką. Był to, znów niespodzianie, mój amicus berliński, w którego losie tymczasem znaczne zaszły zmiany. Matka już nieżyła; ochmistrz i przyjaciel Bieżański także się przeniósł do wieczności; pan Stefan został samoistnym panem znacznej fortuny, a prócz tego miał towarzyszkę życia. Pani jego, Jadwiga Rzewuska z domu, najmłodsza córka Listopada, z którą się poznał w Petersburgu czy w Warszawie, sprawiała wtenczas, od pierwszej zaraz chwili na każdym bardzo przyjemne wrażenie, nie tylko zewnętrznością milutkiej wyższoklasowej pensionarki, lecz i bezwiedną naiwnością myśli i mowy, która jéj była przyrodzoną.
Znów kilka lat później, bo sześćdziesiątego drugiego roku, przybyli państwo Ciecierscy oboje na dłuższe mieszkanie do Poznania i zabawili tu lat kilka z różnemi przerwami, a nawet doczekali się tutaj dwóch synów. Podczas tego pobytu zaznajomili się z całym niemal naszym światem i brali udział we wszystkiem, co się wtedy między nami działo bądź wesołego, bądź smutnego. Gdy nareszcie wrócili do swej siedziby, dowiedzieliśmy się niezadługo potem, iż każde z nich poszło w swoją stronę; rozłączyli się i żyli odtąd zdaleka jedno od drugiego. Pani, której już nie widziałem więcej, mieszkała bądź to w Cudnowie, bądź to w Warszawie, a pan Stefan po większej części w Pobikrach. Ale, jak w młodym wieku, tak i w tym późniejszym, żywot jego był przeważnie koczującym. Zatrzymawszy wszystkie dzieci przy sobie, musiał zająć się ich wychowaniem. Trzy córki oddał do Sercanek w Pradze, synów trzymał początkowo w szkołach poznańskich, a że miał przytem niejednę kłopotliwą sprawę majątkową i sądową, przeto krążył niemal ustawicznie, ile mi wiadomo, między Pobikrami, Grodnem, Wilnem, Warszawą i Petersburgiem z jednej, Poznaniem, Berlinem i Pragą z drugiej strony.
I tę moją dawną i dobrą znajomość, panie Ludwiku, jak tyle innych, już śmierć rozerwała. Pani Jadwiga przed czterema, zdaje mi się, laty nagle w podróży umarła, a tego roku [1888] doniesiono mi o śmierci pana Stefana. Szczery mnie żal przejął na tę wiadomość, tem bardziej, iż rokowałem mu, że dojdzie do bardzo późnego wieku, bo silnego zawsze był zdrowia i nigdym nie słyszał, iżby na jakąkolwiek słabość narzekał, chociaż fizyczności swojej do zbytku nie szanował. Miał on, w porównaniu z pięknemi chwilami pierwszej młodości, bardzo frasobliwą drugą połowę żywota, ale znosił wszystko z spokojem, a po części z pogodnym umysłem, nie skarżąc się na nikogo, nawet przed przyjaciółmi i najbliższymi znajomymi. Nad losem dzieci czuwał najtroskliwiej, a chociaż nieraz może niejasno widział jak sobie poradzić, czynił co mógł w niełatwych teraz, szczególnie w tamtych stronach, okolicznościach gospodarskich i majątkowych, nie szczędząc zachodów i trudów, aby przyszłość rodziny zabezpieczyć. Sam wychowany w dostatkach, mogąc za młodu zadawalniać wybujałe nawet życzenia, potrafił później ograniczać aż do przesady osobiste swoje potrzeby. Stosunki przyjaźni zachowując niezmiennie, zawsze łagodnego, zawsze spokojnego usposobienia, nadzwyczaj łatwym był w pożyciu i dla tego zostawił tu u nas miłą pamięć po sobie.
Lecz i owym darem kosztownym dowiódł nam życzliwości swojej.
Po antenatach zostało u niego kilka pięknych obrazów; ojciec jego, także lubownik malarstwa, liczbę ich pomnożył, a pan Stefan, wyżej ceniąc sztuki piękne nad owe miłe sztuki, którym się nadto często panicze za granicą poświęcają, wydał na nie znaczne pieniądze i nie mało ich nakupił przesiadując we Włoszech i podróżując po innych krajach. Znajduje się tam w Pobikrach podobno niejeden piękny okaz malarstwa, ale większą część zbiorów swoich i to niepoślednią, jak przekonać się mógłeś, ofiarował naszemu Towarzystwu Przyjaciół Nauk, i dla tego nazwisko Stefana Ciecierskiego przypominać tu będzie i nadal, że był jednym z tych obywateli, którzy dla szlachetniejszych przyjemności mieli poczucie i do publicznego dobra przyczyniać się chcieli.”

Krystyna Bogucka
starszy kustosz